s.246 (...)
Ci, ktorych Tracimy
 
    W czasie zwiedzania muzeum ziemi sanockiej, w cizbie ludnosci wsi okolicznych , zwracala uwage gromada chlopow, wyrozniajaca sie od reszty wygladem zewnetrznym, zachowaniem i czyms odrebnym. Pochylali sie nad gablotkami, kryjacymi pergaminy, ogladali pieczecie, powoli sylabizowali splowiale pismo i obwieszcali wielka nowine.
- U nas sa takie same.
- Ej starsze, bo jeszcze Wladyslaw Jagiello obdarzyl naszych przodkow za czyny "klejnotem szlachcekim".
Chodzilem za nimi krok w krok, bacznie nadsluchujac, lowiac urywki rozmow.
- Wyscie skad, panowie?
- My z Dobrej Szlachckiej.
- Slyszalem, ze sa u was takie dokumenty.
- A sa, bo my rod stary i slawny. Ruskie szlachcice, ale przez polskich krolow klejnotem obdarzeni.
- My sa Polacy greckokatolickiego wyznania- wmieszal sie do rozmowy zywy chlopak- ale teraz nie mozna sie do tego przznac, bo...no...reka wykonal ruch wiele mowiacy, majacy go usprawiedliwic- Niech panstwo przyjada do nas, pokazemy, pogawedzimy. W czasach wolnej Rzeczpospolitej mysmy odgrywali wazna role w bojach, krwawilismy sie i to pamietamy.
-Sercem zapraszamy w progi nasze- dodal obok stojacy starszy gospodarz.
Jakze nie skorzystac z nadarzajacej sie sposobnosci i nie skoczyc do wsi, ktora kryje wspomnienia swej rycerskiej chwaly, dume wspomnien wydartych z pobojowisk, ze skrzepow krwi. Jakze nie spojrzec na zycie tego"stanu szlacheckiego" i nie posluchac ich opowiadan. Wlasciwie wszyscy bylismy pchani ciekawoscia; i dr Przeworska, historyczka sztuki, i dr Seweryn, znawca folkloru sztuki i badacz ich wytrawny, i Pieniazek, artysta malarz wciaz zbierajacy material do swych tak bogatych i barwnych obrazow. Totez z wdziecznoscia przyjelismy pomoc dyr. Skwarczynskiego, ulatwiajaca nam wycieczke w te okolice.
Jechalismy przez tzw Szwajcarie Sanocka. Droga wspinala sie mozolnie pod gore, abysmy z jej wierzcholka mogli spojrzec na rownine zalana zlotem sciernisk, na osiedla zamglone oddaleniem, na dachy kosciolow i cerkwi, skupiajacych siedziby dwoch narodowosci, zespolonych od wiekow, a tak wrogich. Wpadamy w cienisty wawoz lasow, pedzimy goscincem przypietym do skalistego urwiska, u podnoza ktorego San sciele swoje wody, to burzy sie, pieni, bijac falami o zapore i omija ja, rozsiewajac szum i blask (...)
San zagrodzil nam droge. Trzeba bylo wolac na przewoznikow, a potem przeskakiwac przez struge, ostroznie isc po oslizglym bierwionie, aby dostac sie na prom. Na drugiej stronie, tuz przed wsia, sliczna kapliczka, wyrozniajaca sie odrebnym kasztaltem zrebu, rysunkiem drzwi i podcieniem.
 
- To juz Dobra Szlachecka, odwieczna siedziba Demkowiczow-Dobrzanskich herbu Leliwa.
 
 Podworza jakby we dworze, nie szanujacym miejsca, nie skapiacym ziemi pod zabudowania, a obok domki liche podszyte strzecha. Wstapilismy do izby obszernej, czystej, jasnej, patrzacej na poludnie wielkimi oknami. Sprzety, obrazy, urzadzenia niczym sie nie roznia od miejskiej tandety, z wyjatkiem ciekawego stolka. Zniknal gospodarz, za chwile przyniosl narecz dokumentow, przywilejow, nadan krolweskich, wyrokow, aktow procesu ciagnacego sie dziesiatki lat o tysiace morg lasu, pastwiska. Skad przyniosl? Po co daremnie pytac? Nie zdradzi tajemnicy. Ta swietosc, mowiaca o chwale rodu, o roznych jego kolejach, ukryta jest w spichlerzu, na strychu, czy moze w piwnicy, moze w skrzyni mocno okutej.
    -Aby zly czlowiek nie ukradl, ogien nie spalil, to nasz skarb. Chcielibysmy aby ktos z Dobrej ksiazke o nas napisal. Byloby duzo do pisania, az nadto.
    Rozwijamy zniszczone a podklejane pergaminy, przywileje trzem braciom nadane, ogladamy pieczecie wykruszone, z trudem rozeznajemy rysy i usilujemy przeczytac pismo wyblakle, jakby zarem ocz spalone, to znow jakby splukane lzami ludzkimi.
Rok 1402, 1591, 1564, az do roku 1778. A pozniejsze poswiadczenia glosza po polsku: "Przodkowie ich przez Najjasniejszego Wladyslawa Jagielle, krola polskiego i krolewska malzonke, wiekopomnej pamieci Najjasniejsza krolowa Jadwige, w koncu wieku XIV na generalnym Zgromadzeniu panow za wazne ojczyznie publicznie czynione uslugi"... A pozniej strzeliscie skryba stwierdza: "Znajduje sie plemie szlacheckie stanu rycerskiego z jednej starozytnej, znakomitej, na dworze Najjasniejszych Piastow niegdys mieszczacych, szczegolna laska tych krolow zaszczyconej rodziny, licznie juz rozrodzone, zbyt juz teraz zdrobniale".
    Ledwo strzep mozna przeczytac ze sterty szpargalow. Zebrani milczeli duma wspomnien historycznych rozparci. Jeden sposrod nich przemowil, jakby rzucil szkarlat i plomien:
    -Takesmy byli w dawniejszych czasach. Z krolami chodzilismy na kraj swiata, z krolami bylismy rowni w boju, jednako mezni. Teraz zbiednielismy. Krolowie obdarowlai naszych przodkow lasami, polem. Wszystko nalezalo do nas- zakreslil szeroki krag reka- wypracowali te majetnosci nasi przodkowie mieczem., nie oszczedzali krwi. Bylo trzech braci a teraz jest 240 rodzin. Dawniej wszyscy Polacy, a potem dopiero poprzechodzili i pozmieniali dusze i mowe. Zawsze pisali sie "Dobrzanski" od wiek wiekow, dzisiaj ksiadz zmienia i przerabia na Dobrianskij. (...) A to nasz herb-piec pior pawich, gwiazda pod polksiezycem-Leliwa.
 
Dawniej mozni, dzisiaj rozdrobnieni, siedzacy na zagonach, zbiednieli, a przeciez mimo wszystko o honorze, o klejnocie z duma mowiacy: My szlachta polska rowna wojewodzie.
Na wiesc o naszym przybyciu zbiegli sie sasiedzi. Przyczlapali starzy, wpadli mlodzi, obsiedli lawy, stolki, stawali pod sciana. Rozpoczela sie gaweda o wszystkim, a nie skamlali, a nie plakali, a nie mowili o krzywdach, ale slowa ich blyskaly jak migot miecza w rekach wojownika walczacego w sloncu. Inni mowili o tym, jak bywalo na Boze Narodzenie, na weselu, opisywali zwyczaje, obrzedy, ktore tak bardzo roznily sie od chlopskich, i znow mielismy wrazenie, ze ten zwyczaj przerzucowny jest ze wsi podkrakowskiej, czy z rownin nadwislanskich. Prof. Pieniazek zapelnial kartki opisem strojow szlachty, tak bardzo roznioacych sie od ludowych. Szlachcice glowe okrywali czpka rogata, rogatywka, odziewali sie czamarka, szlachcianki nosily zawoje, zupanije.
-Czyscie chlopow prosili na wesele?
-My szlachta? -zapytano ze zdumieniem. To pytanie mialo wytlumaczyc, jak olbrzymia, niczym nie zasypana przepasc dzielila od wiekow i dzieli te dwa stany.- Chlop przyszedl, trudno go bylo wygnac, ale nie zdarzylo sie, aby szlachcianka chciala z nim zatanczyc. Bylby wstyd i hanba.
 
Ciasno nam teraz. Dawniej ojcowie szli w dalekie kraje, nie mogli usiedziec w miejscu, tak i nami rzuca. I za to nas gnebia i do kryminalow zamykaja. Zylka szlachecka sie odzywa i dlatego klusownictwo uprawiamy. Nigdzie nie ma tak dobrych strzelcow jak w naszej osadzie. Niektorzy ida w dalekie lasy az nad granice czesko-slowacka i tam tygodniami poluja. A potem sady, kryminaly. Co my winni, ze nam ciasno we wsi, ze w nas sie krew burzy.
Ktos opowiada:
-Znalezlismy miecz w ziemi, zardzewialy, ale napis polski mozna bylo odczytac. Ojcowie walczyli, a my plugiem wyorali.
Opisywali ow miecz, ktory wysunal sie ze spracowanych dloni ojcow i padl w glab ziemi, pod skiby, aby byc wspomnieniem przeszlosci, aby byc zabytkiem muzealnym, przechowywanym ze czcia.
Sluchamy opowiesci przechodzacych z pokolenia na pokolenie, legend okrywajacych szkarlatem ich rod, czyny ich przodkow.
-Mysmy sa szlachta polska wyznania greckokatolickiego, mysmy ramieniem i mieczem Rzeczpospolitej byli ongis- a dzisiaj...- mlody wykrzyknal i umilkl, jakby zawstydzony, czy zgaszony milczeniem innych.
    Patrze w jego oczy, szukam niedawnego wyrazu, chce go podjac, zapamietac, ale juz zrenice poszarzaly, ale juz wargi milcza.
 
Odprowadzili nas ku granicom wsi.
-Mysmy Dobrzanscy herbu Leliwa, rod starozytny a szlachetny.
Ich ojcowie wywalczyli klejnot, legende, pamiec czynow, ktora przetrwala przez tyle wiekow, aby dzisiaj byla duma, z dnia na dzien coraz bardziej sie rozsypujaca, kruszejaca, aby byc garscia piachu grzebiaca dawne nazwisko. Inna reka utrwala w latach wolnej Polski w dokumentach i duszach:
-Dobriańśkij